Krótka podróż przez cudze myśli...
„ja chcę Boga, poezji, prawdziwego niebezpieczeństwa, wolności, cnoty. Chcę grzechu.
- Inaczej mówiąc – stwierdził Mustafa Mond – domaga się pan prawa do bycia nieszczęśliwym.
- No więc dobrze – rzekł Dzikus wyzywającym tonem – domagam się prawa do bycia nieszczęśliwym. Nie mówiąc już o prawie do starzenia się, brzydnięcia i impotencji; o prawie do syfilisu i raka; o prawie do niedożywienia, do bycia zawszonym i do życia w niepewności jutra; o prawie do zapadnięcia na tyfus, do cierpienia niewysłowionego bólu wszelkiego rodzaju.
Zapadło długie milczenie…"
Rozmowa ta jest częścią dialogu, jaki rozgrywa się pod koniec Huxley’owskiej antyutopii. Dzikus, straciwszy sens i wiarę w nowy wspaniały świat domaga się starego porządku. Prosi o powrót, z przesiąkniętego ładem i przewidywalnością świata, do jeszcze pamiętanej normalności.
Do wstępu wybrałem akurat ten cytat, ponieważ gdyby przeczytać go dwóm różnym ludziom - intelektualiście opływającym w dobry humor i nienaganną pozycję społeczną oraz biedakowi ciemiężonemu przez zły los – ich do niego stosunek jakże by się różnił.
Intelektualista wzdrygałby się przed tak dalece posuniętą inżynierią społeczną, biedak na słowa Dzikusa pukałby się w czoło. Który miałby rację?
Nic się nie zmienia
Książka Huxleya prezentuje dwie skrajności. Świat bez cierpienia, w pełni uporządkowany i do granic możliwości przewidywalny oraz rzeczywistość przepełnioną bólem i niepewnością. Padół, jaki bohaterowie powieści pamiętają tylko z historii, a w jakim czytelnicy żyją na co dzień.
Autor naszkicował antyutopię, która do dziś jest podawana za przykład zgorzkniałej natury człowieka i przestrogi przed wybujałą fantazją zmian na lepsze. Wołanie Dzikusa o bycie nieszczęśliwym, o ból, o choroby i niepewność jest - i w jego, i w naszym mniemaniu - nawoływaniem o normalność. Buntem przeciw nibyszczęśliwości, ładzie czy powszechnej zdrowotności. Ale czy na pewno?
Przecież żyjemy w nowym wspaniałym świecie. Żyliśmy w nim wieki temu i żyć będziemy do końca historii. Od kiedy postawiliśmy pierwsze kroki na tej planecie dążymy do wyjałowienia z naszej egzystencji wszystkiego, co straszne i niepewne. Nasze czasy nie różnią się w tym od wieków chrystusowych, średniowiecznych, przemysłowych i huxley'owskich. To alternatywne wizje rzeczywistości, w których zmienia się tylko jedno – nasz stosunek do przyszłości. Boimy się pozbawienia nas podmiotowości, gdy tymczasem już dawno się jej wyrzekliśmy.
Niemy głos rozsądku podpowiada, że nie możemy dopuścić do spełnienia wizji społeczeństwa całkowicie zorganizowanego, lecz przecież właśnie nim jesteśmy. W przeciwnym razie nie moglibyśmy przetrwać w ewolucyjnym wyścigu o „bycie”.
Kwestia kiedy...
Wszystkimi siłami dążymy do tego, by żyło nam się lepiej. Byśmy byli młodsi, piękniejsi, sprawniejsi – intelektualnie i fizycznie. Wreszcie, w coraz mniejszym stopni wrażliwi na ból i zmiany. Różnica między światem naszym a Huxley’owskim nie jest różnicą istoty a stopnia. Wolność była, jest i będzie w stanie ciągłego zagrożenia. Popełniamy te same grzechy, które popełniali nasi przodkowie, ale i które będą popełniać nasze wnuki. Nic się nie zmieni-a.
Ksiażka Huxley’a rozpatrywana w duchu teraźniejszości jest przejaskrawiona, to prawda. Ale nie jest antyutopią. Jest po prostu mniej lub bardziej udaną przepowiednią. Proroctwem, które bez wątpienia się ziści. Pytanie tylko, w jak dalece nieprzyjmowanej na dziś wizji.