Krótka podróż przez cudze myśli...
Aż wstyd ile mnie tu nie było :) Czas wrócić do opisywania rzeczywistości słowami literatury. Już niedługo....
Mały przedsmak ogromnej inspiracji...
Udana komunikacja to taka, w której oprócz rozumienia logiki wypowiedzi pojawia się jeszcze rozumienie logiki emocji. I z tym ostatnim właśnie jest największy problem. Szczególnie u mężczyzn. Nie potrafią oni rozmawiać z kobietami, bo nie rozumieją "systemu", w jakim one widzą świat.
Jakiś czas temu wpadła mi w ręce książka "CZUJESZ? ... czyli o komunikacji marketingowej i sprzedaży skierowanej do kobiet" i dostałem olśnienia. Nie spotkałem się jeszcze z tak przejrzyście opracowaną publikacją, pełniącą jednocześnie funkcję dobrego podręcznika akademickiego. Poszerzenie i systematyzacja wiedzy na najwyższym poziomie.
Wspomniana książka, to esencja wiedzy o tym, w jaki sposób myśleć o komunikacji skierowanej do kobiet. Wyjaśnienie sposobu rozumienia świata przez płeć piękną, a tym samym wskazanie drogi dotarcia do tego rozumienia, zawiera się w jakże wymownym słowie CZUJESZ. Pod każdą z liter ukryte jest jedno słowo, które symbolizuje określony sposób rozumienia rzeczywistości.
Kobieta to uczucia, mężczyzna – działanie. Kobieta koncentruje się na tym, co bliskie Człowiekowi. Co ludzkie, co nastawione na relacje, zaufanie i budowanie społeczności. Chce być Zbawicielką świata. Tworzyć lepsze miejsce na ziemi. Wierzy i szuka idealnych rozwiązań, bo świat musi być prosty, przewidywalny, bezpieczny. To tym samym, jakby naturalnie, czyni go Uporządkowanym.
Dlatego harmonia jest domeną jej codzienności. Bałagan w domu, to bałagan w umyśle. Uporządkowany świat jest przestrzenią szczegółów, które są dla niej tak istotne. Ale aby dbać o porządek, musi robić wiele rzeczy naraz. Dbać o dom, rodzinę, pracę, znajomych itd.
Jednoczesność więc to druga natura kobiet. Myślą w tzw. sposób sieciowy. Łączą wiele ról, od czego mężczyźni stronią. Dzięki temu świetnie wyrażają emocje, co jest sprzężone z wielkim poczuciem Empatii. Kobiety myślą sercem, budują relacje. Mężczyźni działają rozumem. I często przypłacają to życiem.
Społeczność to kolejna wartość, dzięki której kobiety "rządzą" światem.To one tworzą, budują i rozwijają społeczność poprzez komunikację. Są lepsze w gramatyce, ortografii czy słowotwórstwie. Świetne panowanie nad komunikację pozwala im robić to, co kochają. Troszczyć się o innych, personalizować kontakty, budować emocjonalne historie. Rozmawiać i słuchać. Mężczyźni tylko gadają i krzyczą, nieprawdaż?
Wreszcie Zmysły i piękno. Choćbym nie wiem ilu przykładów szukał i jak się starał, subtelne wyczucie na piękno to ich domena. Lepiej rozpoznają wysokie dźwięki, mają większą wrażliwość na dotyk, lepszy smak i wyczucie przestrzennego piękna. No cóż, chyba nie wzięło się to znikąd – w końcu kto jak nie płeć piękna potrafi dostrzec najwyższy wymiar piękna w... drugim człowieku.
Zaprezentowany w książce kod komunikacji zbudowany na haśle "CZUJESZ" jest niesamowity! W tak prosty sposób odpowiada na arcyważne pytanie, jak rozmawiać z kobietami? Człowiek, Zbawicielka, Uporządkowanie, Jednoczesność, Empatia, Społeczeństwo, Zmysły. Siedem słów kryjących w sobie pokłady do zrozumienia kobiecego świata. Niesamowite!
Starałem się przedstawić tu jego esencję, ale zapewne jak typowy facet pominąłem kilka szczegółów, na które zwróciłyby uwagę kobiety. Dlatego nie pozostaje mi nic innego jak polecić wszystkim tę publikację. Rozumienie kodów komunikacyjnych jest podstawą skutecznej współpracy i co tu dużo mówić - sukcesu. Tego prywatnego i zawodowego. Polecam wszystkim. Tym którzy czują i tym, którzy działają. Szukajmy siebie. W życiu tylko o to chodzi.
Pół nocy nie mogłem zasnąć po tym wywiadzie. Z jednej strony dosłowność i bezpośredniość treści, z drugiej głębia i przenikliwość analizy polskiej inteligencji. Części społeczeństwa, której profesor Stefan Chwin przypisuje psychikę człowieka bezbronnego. Osaczonego kompleksem bezsilności i bezradności. Brzmi mrocznie, ale cóż. Taka jest wymowa sobotniego wywiadu w gazecie wyborczej.
Przyczynkiem do tekstu były tegoroczne wykłady Zygmunta Baumana we Wrocławiu i w Gdańsku, gdzie to narodowcy bez zbędnej krępacji wdarli się na uniwersytet przerywając zajęcia. Inteligencja stała i czekała co będzie dalej.
Chwin wspomina o tych wydarzeniach, ponieważ uważa że nie są one wyjątkiem, lecz pewnym modelem rzeczywistości. Masy burzą ład inteligenckiego świata, a ten – w imię wartości dialogu i tolerancji – przygląda się, jak truchleją mury jego niezależności.
Ta bezsilność jest powodem podziału społeczeństwa na konsumpcyjną masę i mniejszość inteligencką. To ciemne widzenie niesie za sobą przerażające przesłanie. System edukacji jest do totalnej wymiany. Szkoła nie uczy nas życia, lecz sprzedaje iluzję świata doskonale niedoskonałego. Świata, w którym życie jest tylko częściowo udane. „Częściowo udane jest małżeństwo, częściowo udana kariera, częściowo udane dzieci, częściowo udany ojciec”. Ta częściowość prowadzi do niemocy działania, bo jak można działać będąc częściowo gotowym? Częściowo przystosowanym?
Kultura niemocy
Oczywiście gdyby chodziło tylko o samą edukację nie byłoby w słowach profesora niczego rewolucyjnego. Nie on pierwszy głosi reformę szkolnictwa. Chwin jednak sięga głębiej, do kultury.
Jak mówi wytworzyliśmy obraz świata, w którym „ideałem jest osobnik łagodny, tolerancyjny, dialogowy, ekumeniczny, nastawiony na racjonalną dyskusję”. A przecież „założenie, że wszystko można wynegocjować, wydebatować, wydyskutować, jest niezgodne z rzeczywistością”.Mamy „zaimplementowany” kompleks bezsilności i bezbronności. Wolimy marzyć niż wierzyć w sukces. Mówić niż działać. Wpadać w symbolikę sukcesu niż o niego walczyć… Mamy „zaimplementowany” kompleks bezsilności i bezbronności. Wolimy marzyć niż wierzyć w sukces. Mówić niż działać. Wpadać w symbolikę sukcesu niż o niego walczyć…
A prawda jest brutalna. Nie żyjemy w świecie dialogu, lecz w świecie konfliktu. Sposobem radzenia sobie z nim nie jest ugodowość, ekumenizm, czy racjonalna dyskusja. Wręcz przeciwnie. Czynny sprzeciw, aktywność, występowanie wobec sytuacji zagrożenia, wobec antywartości – to jest ideał, do którego powinniśmy dążyć.
Łagodność ale w granicach poszanowania własnej godności, tolerancja oparta na wzajemnym zrozumieniu, dialog przepełniony szacunkiem, wreszcie dyskusja harmonizująca rozum i emocje.
Aktywny sprzeciw
Tylko występując przeciw standardom, przeciw schematom, przeciw systemowi można wybić się z masy. Stanąć w intelektualnej opozycji i pchać świat do przodu. Choćby ten najmniejszy, ten najbliżej nas.
Ogromnie polecam zajrzeć do gazety. Chociaż tekst nie przepełnia optymizmem to sygnalizuje, co musimy zrobić, aby nasz świat intelektualnie nie karlał - zwalczyć w sobie psychikę człowieka bezbronnego! Dać dojść do głosu faktom – żyjemy w rzeczywistości konfliktu, w której model win-win jest raczej rzadkością niż regułą. Jeśli tego nie zrozumiemy społeczeństwo masowe się nas pozbędzie. Zawoła – intelektualiści na śmietnik!
zdjęcie z http://bit.ly/1bKFeN0
Joeri van den Bergh i Mattias Behrer napisali książkę, która w 2011 roku zdobyła tytuł najlepszej marketingowej publikacji. Kiedy otwiera się jej pierwszą stronę i widzi referencje brand menegerów takich marek, jak Levi Strauss, Beck'e czy rekomendacje dyrektora generalnego agencji Saatchi & Saatchi, można pomyśleć tylko jedno: muszę to przeczytać!
Książka zaczyna się trochę niemrawo, wręcz wieje akademicką nudą, lecz po mglistym wstępie prezentuje się nam soczysty podręcznik marketingowy wyjaśniający jak przeniknąć umysły pokolenia Y. Tę podróż poznania trzeba jednak zacząć od historii. A więc od tego, kim i jacy są ludzie urodzeni w latach 1980-1996.
Po pierwsze, to niesamowici optymiści patrzący na świat przez różowe okulary. W każdym napotkanym problemie widzą wyzwanie, a w przypadkowych zdarzeniach sumę zamierzeń. Po drugie, są naładowanymi energią i uzależnionymi od wszelkich bodźców maniakami działania. Łakną władzy i sławy, ciekawość jest dla nich fundamentem "dziania się", a największym autorytetem grupa rówieśnicza. Dorastali omijając wielkie problemy recesji, karmieni nowościami i upojeni w internetowym przepychu nie uznają stagnacji i marnotrawstwa. Wierzą w siebie, w swoje możliwości i inteligencję. Żyjąc pełnią życia starają sie brać za nie odpowiedzialność, dotrzymują złożonych obietnic i cenią szczerość. Przy tym wszystkim jednak, mają syndrom małego cesarza (czują się pępkiem świata) i permanentne wahania nastrojów. Od tego dobrobytu po prostu poprzewracało im się w głowie. Tyle charakterystyki.
Po takim opisie już widzę mięsiste grymasy na twarzach co poniektórych. No cóż, może boleć, ale trzeba pamiętać, że taka analiza jest formą generalizacji i to zachodniego społeczeństwa. Polacy na pewno mają tu własne zdanie ;)
Niemniej, wartości jakie wyznaje pokolenie Y, bez względu na strony świata są do siebie zbliżone, a to właśnie one stanowią trzon kreowania silnej marki. Jaka więc według autorów powinna być zachwycająca marka? Autorzy podają pięć cech: coolnes, realnes, uniqueness, self-identifcation, happieness: w skrócie CRUSH).
Jacy są ludzie urodzeni w latach 1980-1996
Po pierwsze, aby znaleźć wspólny język z ludźmi urodzonymi w latach 1980-1996 należy zrobić wszystko, aby nasza marka była tematem rozmów. Fakt ten znacznie przyczyni się do postrzegania jako bycie cool. Rozmowy trzeba prowadzić w najważniejszych dla młodego pokolenia mediach: social, znajomi, tv, magazyny i eventy. Grupa rówieśnicza i bliscy są najistotniejszym czynnikiem wpływającym na sposób widzenia marek i produktów. Van den Bergh i Mattias radzą wręcz, aby z pokoleniem Y rozmawiać twarzą w twarz, spoglądać na problemy z ich punktu widzenia, w pełni szanując przy tym ich styl życia.
Po drugie, ludzi urodzonych pomiędzy rokiem 1980 a 1996 trzeba traktować jak równych partnerów. Próba jakichkolwiek podziałów i „ustawiania” jest zamachem na ich niezależność i indywidualność. Szybko zostanie odebrana, jako przejaw zamordyzmu, a w takim wypadku nie ma szans na pozytywne relacje. Partnerstwo, autentyczność i szczerość są najlepszą formą komunikacji. Co ważne, uczciwość nie powinna przejawiać się tylko w słowach, ale przede wszystkim w czynach. „Nie udowadniaj, lecz pokaż jakie wartości wyznajesz!” – radzą autorzy.
I po trzecie wreszcie, młodych ludzi można rozkochać pozwalając im być częścią czegoś wielkiego. Muszą brać udział w ideach zmieniających rzeczywistość. Marki, które będą łączyć ludzi o podobnych zainteresowaniach i pasjach mają zagwarantowaną namiętność po wsze czasy. Odpowiadając na tytułowe pytanie, autorzy – może nie wprost – mówią: aby kreować marki, które pokocha pokolenie Y musisz swoją komunikację opierać na emocjach zachowując jednocześnie transparentność i unikalność przekazu. Musisz realizować potrzeby hedonizmu i eskapizmu, łączyć ludzi i umożliwiać im być częścią czegoś wielkiego.
Świat takim jakim go widzimy
Nie mamy wpływu na to, w jakich czasach przychodzi nam żyć a to właśnie „tu i teraz” w istotny sposób wpływa na naszą tożsamość. Największy problem w zaakceptowaniu pokolenia Y mają „starsi” widząc w nim krnąbrnych, niezdyscyplinowanych i przemądrzałych „chłoptasiów” łaknących łatwego sukcesu. Stosując jednak taki sposób myślenia wpadają w zacietrzewienie i zatwardziałość, uciekając się do nieakceptowania oczywistości. Jesteśmy inni, ponieważ w innych czasach przyszło nam żyć. Może lepiej więc w różnicach dostrzegać podobieństwa, a nie kontrasty? Polecam.
George Edward Moore (Moore 1919, s. 6)
Dziś większość firm zadaje sobie pytanie - jak wydać sensownie budżet marketingowy? Wszyscy liczą na natychmiastowy efekt. Każdy chciałby zainwestować w reklamę i mieć szybki zwrot z inwestycji, który jeszcze można zmierzyć odpowiednimi wskaźnikami, tak żeby można było to ciekawie przedstawić na spotkaniu zarządu... Niestety takie działania są coraz mniej skuteczne.
Czytając książkę „Treść jest kluczowa” autorstwa Ann Handley, C.C. Chapman dowiadujemy się, że dziś trzeba tworzyć treść, którą nasz klient może wygooglować szukając rozwiązań swoich problemów powiązanych z naszym produktem bądź usługą. Trzeba dać klientowi możliwość swobodnego dostępu i dzielenia się tą treścią tak, by dotarła ona jak najszerszego grona odbiorców. Trzeba budować wokół naszej marki społeczność ludzi, których problemy potrafimy rozwiązać i, którzy uwielbiają nas za to oraz polecają swoim znajomym. Tak więc, zgodnie z radą autorów, inwestujmy w treść, zamiast liczyć na szybki zysk z krzyczących reklam, na które budżety szybko się kończą – działając w ten sposób osiągniemy w długoterminowej perspektywie znacznie lepsze rezultaty.
Świat się strasznie zmienił na przestrzeni ostatnich lat. Coraz mniej ludzi czyta codzienną prasę, ogląda telewizję, czy słucha radia, a jak to już robi to unika kontaktu z reklamą jak może. Dobra reklama powinna być jak wirus, który cały czas się mutuje bo inaczej zaczynamy się na niego uodparniać. My ludzie nie lubimy jak coś nam się narzuca i podaje na tacy. Wolimy po całym dniu ciężkiej pracy odpalić googla i samemu poszukać rozwiązania swoich problemów. Nie chce też nam się już za bardzo czytać newsów, które nam się sugeruje w dużych portalach informacyjnych. Wolimy wejść na facebook`a i samemu zdecydować z czyjego życia newsy poczytamy. Wyszukiwanie samodzielnie informacji to rozrywka współczesnego świata…
Bardzo się cieszę, że ta książka trafiła w moje ręce. Gorąco ją polecam tym wszystkim, którzy na co dzień muszą podejmować kluczowe decyzje biznesowe .
Na 25 urodziny otrzymałem książkę Marka Staniszewskiego pt: Strategiczny podstęp. Publikację o naprawdę dużym ładunku merytorycznym i jeszcze większej sile inspiracji. Jednak nie to było największą zaletą książki. Zawierała ona dedykację od mojej ukochanej z sentencją Henri Bergsona „działaj jak człowiek myślący, myśl jak człowiek czynu”.Dziś jest to jeden z moich ulubionych cytatów. Dlaczego? Ponieważ pozwala mi zachować równowagę pomiędzy tym, co wydumane a tym, co możliwe. Słowa te są wspaniałym drogowskazem strategicznego myślenia. Myślenia, które jak pisał Staniszewski wzięło swój początek z wojskowości… A któż zna się na niej lepiej jak nie wielcy dowódcy.
O Romanie Polko słyszałem pewnie tyle samo co 99% społeczeństwa. Jakiś tam ważny człowiek, który zasłużył się w GROMie. Albo GROMem. Najlepszej na świecie jednostce specjalnej. Gdzieś między medialnymi wierszami przeleciało mi, że napisał książkę (niejedną), ale co w niej może być ciekawego? Czym jest GROM każdy „wie”, więc po co się zachwycać.
Strategia od zaraz
Kiedy zobaczyłem Jak rozgromić konkurencję pomyślałem sobie, ot kolejny pesudoporadnik napisany przez człowieka, który po wojsku musiał znaleźć pomysł na siebie i biznes. Biję się w piersi za te myśli.
Książka Romana Polko Jak rozgromić konkurencję to od dziś dla mnie ucieleśnienie Bergsonowskiej sentencji. Dawno nie czytałem tak świetnie napisanej, bogatej w soczyste przykłady i klarowne rozwiązania publikacji na temat strategii, marketingu i przywództwa w jednym. Naprawdę. Już sama definicja strategii kładzie na łopatki – to pomysł na realizację wizji. Wszystko.
„Jak rozgromić konkurencję” to „podręcznik” naładowany najwyższej klasy nabojami, które w oka mgnieniu rozrywają myśli na strzępy. Dziurawią umysł nie tyle ideami, co praktycznymi wskazówkami: jak, po co i dlaczego.
Wojskowe podejście
Roman Polko prowadzi czytelnika przez ściśle określone, klarownie nazwane i sprecyzowane etapy budowania strategii. Oczywiście nie tworzenia strategii (np. marki), lecz myślenia strategicznego uwzględniającego rozpoznanie, planowanie, dowodzenia, motywowanie i zwyciężanie.
Definiuje kim jest lider, jaką powinien mieć osobowość i o co walczyć. Jaką rolę w strukturze firmy pełni zespół. W jaki sposób go tworzyć, rozwijać i „rozbrajać”. Co robić w przypadku kryzysów, jak reagować na zagrożenia. Czego unikać, co wzmacniać, wreszcie, jak rozwiązywać konflikt i podchodzić do zwycięstw. Kolejne strony tworzą kalejdoskop doskonale ułożonej, zorganizowanej i przekazującej najwyższej klasy wiedzę armii. Naszej marki,która staje naprzeciw najpotężniejszych wojsk w wojnie o przetrwanie.
Dużą wartością książki są właśnie odwołania do przykładów z historii. Wspieranie tez przykładami z wojskowości. Z czasów Napoleona, Aleksandra Wielkiego, Paulusa bądź Czyngis-chana.
Może się wydawać, że ilość treści, które dotyczą wojskowości i bezpośrednio jednostki GROM męczy, ale upatruję w tym świadome działanie. Po prostu Polko wskazuje na przykład sukcesu, więc musi powtarzać, powtarzać i jeszcze raz powtarzać. Poza tym na przykładzie historii GROM-u pokazuje jak trudno zbudować dobrą markę. Ile wysiłku, determinacji i pracy kosztuje walka o idee. Niezwykle pouczające.
Piękno tkwi w prostocie
Polko obnaża z szat błędne działania strategiczne pokazując tym samym do czego prowadzą bezmyślne decyzje. Czasami mówi rzeczy tak oczywiste, że aż niemożliwe. Ot jak choćby to, że w kryzysie najgorsze jest bierne czekanie, że wygranie pierwszej wojny nie jest tak istotne jak nie przegranie kolejnej. Albo choćby to, aby dyscyplinowanie zespołu zaczynać od siebie.
Struktura książki oddaje już ducha myślenia generała. Poukładane, zhierarchizowane treści, uwypuklone rzeczy najważniejsze, wreszcie mięsiste podsumowania potwierdzają wagę publikacji.
Taką pozycję trudno nawet omówić, bo każdy rozdział, ba każda strona, zawiera w sobie tyle treści, dosłownie i metaforycznie, że można by toczyć dysputy w nieskończoność. A do tego język…. Prosty w przekazie, lecz jakże wyrafinowany w formie. Czuć tu kawał dobrej roboty redaktorskiej. Samo wydanie też jest przednie. OnePress nieźle się spisał.
Dlaczego polecam? Ponieważ przestawia myślenie. Nie rewolucjonizuje, ale systematyzuje. I najważniejsze, uczy działać. Działać jak człowiek myślący, a myśleć jak człowiek czynu.
To książka o byciu liderem, strategiem, marketerem, przedsiębiorcą, człowiekiem…
Do boju!
Pragnienie poznania oraz poszukiwania sensu w tym co poznane, są dwiema z czterech nadrzędnych motywacji działań człowieka. Opis rzeczywistości zastanej to warunek konieczny orientowania się w świecie. Im lepiej go przeprowadzimy – relewantnie dopasujemy język do faktów – tym sprawniej będziemy funkcjonować.
Proces konceptualizacji ma swoje dobre i złe strony. Z jednej, może tworzyć rzeczywiste ramy pojęciowe dla przyszłych faktów. Z drugiej jednak, generować utopistyczną utopistyczny umysł, który wodzony wewnętrznym imperatywem zapisania się w kartach historii, będzie tworzył „rzeczy niestworzone”. Bez względu na to, jaki finalny skutek konceptualizacja może dać, zawsze przebiega według tych samych reguł. Początkowej awersji, względnej naturalizacji i ochoczej aplikacji. Zygmunt Bauman w „Płynnej nowoczesności” pisał, że w szybko pędzącym świecie chodzi „o to, by dzisiejszy luksus stał się jutrzejszym standardem, a dystans między dziś a jutrem zmniejszył się do minimum”[1]. Ten kto szybciej dostrzeże zmieniające się warunki i wyprzedzi pozostałych odniesie sukces. Pozostali będą go tylko followować.
NOWY BIZNES
Dziś konceptualizację można obserwować w nowej wrażliwości biznesowej. Nie społecznej – tę dostrzegał i opisywał m.in. wspomniany Bauman – ale właśnie biznesowej. Nowe media, nowy marketing, innowacyjność, post e-commerce. Wszystkie te pojęcia są pewną miarą zmian, które jak nigdy dotąd w historii, dokonują się w sposób wykładniczy. Może właśnie dlatego tak wielu ma problem z ich dostrzeżeniem. To, co na jednym kontynencie odchodzi do lamusa, na drugim staje się standardem. Trzeci usłyszy o tym za lat naście.
Z najbardziej uderzającym opisem tej nowej wrażliwości mamy do czynienia w Nowych Mediach.
W strukturze komunikacji, w której następuje swoiste przewartościowanie wartości. Stare nie jest, jak zawsze zastępowalne nowszym, lecz nowym. Zupełnie. Totalnie. Ta, bądź co bądź, subtelna różnica odgrywa ogromne znaczenie w kulturze dialogu. Nie ja – ty, lecz ja – wy.
Trend przeobrażania się rzeczywistości społecznej w tech-społeczną został oczywiście już dawno dostrzeżony, ale dopiero teraz ze zdwojoną mocą staje się tematem debat. Co więcej, poświęca mu się osobne monografie i praktycznie aplikuje do rzeczywistości. Nie ma więc większego sensu powtarzać tej mantry, ale można za to spojrzeć na nowe media od strony myśli filozoficznej. Pochylić się na tym, czy faktycznie jest to novum i czy powinniśmy angażować na nim taki wielką uwagę? I co z tego nam przyjdzie?
DEHUMANIZACJA SZTUKI
Polecam pamięci pewną dwudziestowieczną koncepcję nowej sztuki wyłożoną przez „socjologa”, który socjologią gardził. Hiszpańskiego filozofa, który w 1930 roku napisał własny opus magnum „Bunt mas” i którego myśli – jak sam mawiał – wypływały ze zwykłej ciekawości. A ta ciekawość zaprowadziła go bardzo daleko. Mowa o Jose Ortega y Gasset’cie.
W swym eseju „Dehumanizacja sztuki” poddał krytyce wszystkie dziedziny sztuki, które obrazowały zmiany w Europie: nową muzykę, nowe malarstwo, nową poezja, nowy teatr. Przyglądając się nowym kierunkom w muzyce (impresjonizm Debussy’ego), poezji (symbolizm Mallarme’a) czy w malarstwie (kubizm Picasso) dostrzegł nową wrażliwość artystyczną, która zrywając z tym co ludzkie i realne zaczyna operować pewną przezroczystością. Metaforyzuje rzeczywistość w taki sposób, że czas i miejsce przestają mieć znaczenie. Istotne środki wyrazu to te, które twórczo pobudzają intelekt, zmieniają percepcję rzeczywistości odczłowieczając jej obraz – dehumanizując.
Zmiana wrażliwości artystycznej z tej, operującej realnymi komunikatami, na posługującą się intelektem tzw. wyższej postaci jest faktem dokonanym. Inaczej. Dla y Gasset’a dehumanizacja jest procesem wyzbywania się naiwnych struktur obrazowania rzeczywistości. Słowo naiwne nosi w sobie pejoratywne konotacje, ale bynajmniej nie powinno być tu tak odbierane.
Posługując się analogią – tak, jak kubizm Picasso czy impresjonizm Moneta zmieniły pojęcie świata poprzez sztukę malarstwa, tak komputeryzacja i informatyzacja w swym najogólniejszym znaczeniu zmieniają idee Świata w świecie.
Nowe formy komunikacji i ich narzędzia nie pozwalają nam już prowadzić życia jednowymiarowego. Egzystencji odkrywającej rzeczywistość, kreślącej jej ramy i dopasowującej się do niej niczym puzzle. Rzeczywistości już się nie odkrywa, ona jest powielana. Dla wielu jednak ten proces jest swoistą enigmą, do której klucz mają nieliczni. Ci świetnie odnajdujący się w mediach społecznościowych, rozumiejący struktury nowej interaktywnej komunikacji, niezatwardzający się wobec koncepcji Big Data, ale wręcz stymulujący jej rozwój. Rozumieją oni, że świat już dawno przestał być hermetycznym podwórkiem, bo dzięki cyfryzacji przestrzeń geograficzna stała się wirtualną. A w niej nie obowiązuje newtonowska fizyka. Liczy się biologia organicznego tworzenia relacji i memów. Ale obok tego zrozumienia idzie ukryte niebezpieczeństwo zatracenia człowieczeństwa.
NOWE MEDIA
Nowe media są w zdroworozsądkowym odwrocie. Podobnie jak te analizowane przez y Gasset’a są niezrozumiałe ze swej istoty i przeznaczenia. Z przeznaczenia, bo mają masy przeciwko sobie. Z istoty, ponieważ są odwróceniem porządku. To, co do tej pory było statyczne i obiektywne, teraz jest dynamizujące i obiektywizujące. Dlatego właśnie nowa sztuka (mediów, marketingu, biznesu) z istoty dzieli ludzi na tych rozumiejących i nierozumiejących. Na masy i elity. Na tych, którzy zaparkowali już swoim DeLeorian’em do garażu cyfryzacji i tych, którzy dopiero sięgają po resoraka. Skąd taki podział?
Po pierwsze stąd, że nowa wrażliwość operuje na różnych poziomach dostępności umysłowej. Celuje w intelekt rzekomo „niewrażliwy” na dysonans społeczny. Potrafiący pogodzić przeciwstawne elementy, dzięki temu, że odnajduje w nich szerszy kontekst. Umysł nastawiony na działanie a nie czyste percypowanie.
Po drugie, ponieważ z natury wymaga innego sposobu przedstawiania rzeczywistości. Dziś wartością nie jest pieniądz sam w sobie, a informacja. Ona algorytmizuje social graph i definiuje status każdej jednostki bitowej – niestety, również tej ludzkiej. Y Gasset kreśląc wizję dehumanizacji sztuki posłużył się zgrabną metaforą ogrodu. Będąc w pięknym, wielopokoleniowym domu wyobraźmy sobie, że patrzymy na wspaniały ogród. Czystość jego zielni zaprasza nas do siebie, lecz pomiędzy nim a nami jest szyba.
Ogród więc możemy widzieć dwojako. Albo przez nią, skupiając na niej uwagę i tym samym odbierać kakofonię wyabstrahowanych barw. Lub też koncentrując wzrok na samym ogrodzie, niejako przez nią „przejść”. Przeniknąć. Uczynić faktycznie nieobecną.
Dziś mamy podobne ogrody widziane przez podobne szyby. To wirtualna rzeczywistość skryta za zerojedynkowym kodem. Ci, którzy kreują komunikaty pozbawione głębszego przeżycia emocjonalnego, skoncentrowane na natychmiastowej konsumpcji widzą ogród przez szybę. Karmią świecidełkami, lecz nie pozwalają ich tworzyć. A przecież żaden pożytek z ogrodu, gdy możemy go jedynie oglądać z zewnątrz. Dopiero obcując w nim, prawdziwie go konsumujemy. Dziś nadal karmi się człowieka lizakiem za ladą.
Im czystsze szkło, im bardziej wprawiony nasz wzrok, tym wyraźniej będziemy widzieć ogród sam w sobie. Przeźroczystość pod postacią technicyzacji – jako quasi-możliwość – zabrania nam oglądania ogrodu samego w sobie.
Po trzecie wreszcie, nowe media, nowy marketing, nowe technologie, nowy biznes są sztuką dla artystów. Dla tych, którzy widzą dalej niż inni a do tego potrafią to zobrazować słownie. Twetter jest tego doskonałym przykładem. W 140 znakach zmieścić esencję faktu to poezja najwyższych lotów. Zarazić nią tym samym kilkaset tysięcy ludzi i zaktywizować ich neurony to prawdziwa sztuka. Dziś kioskiem z gazetami (informacją) jest tablet czy smartfon. Kiosków już nie ma. Ludzi już nie ma. Są awatary wymieniające się wirtualnymi gazetami.
„Nowa sztuka będzie zrozumiana dla ludzi posiadających szczególny dar wrażliwości artystycznej”[2] – tak pisał y Gasset. Pewnym wczuciem zmieniających się praw rzeczywistości. Odwrócenia jej wartości. Dziś rzeczy, które wydają się mieć swój naturalny porządek i hierarchię, w umysłach „nowych artystów życia” zostają odwrócone. Istotą staje się wyprzedzanie faktów a nie dopasowywanie się do nich. Permanentna wymiana informacji przypomina zmasowane ataki tornad na nasze umysły. Marny więc mamy wybór. Albo będziemy ich częścią i wpadniemy w wir odczłowieczania, albo zostaniemy zgniecieni natłokiem bitów.
NAUKA DLA POKOLEŃ
Nowe media to zmiana perspektywy. Inne horyzonty myślenia. Są nową formą narzędzi zapewniających bezpośredni kontakt z interesującymi ludźmi i ich sprawami. Poznanie drugiego człowieka jeszcze nigdy nie było tak łatwe. I nie ma w tym zbytniej przesady. Pytanie pozostaje na ile jest ono poznaniem Poznającego, a nie tylko tego, co poznawane.
Dziś ten kto uprawia biznes najwyższych lotów posługuje się mechanizmami, które y Gasset określił jako metafora i zmiana perspektywy (nadrealizm, podrealizm). Komunikacja jest częstokroć metaforyzowana po to właśnie, aby obejść rzeczywistość. Wywyższyć lub nobilitować pewne przedmioty, zjawiska, produkty. Nadać im „głębszy” sens i wymiar. Nad- i podrealizmy są zmianą biegunów. Jeśli ma się do czynienia z rzeczami ważkimi mówi się o nich w sposób miałki. Te marginalizowane z kolei przedstawia w obliczu ludzkiego dramatu. Zmiana perspektywy jest fundamentem zwrócenia uwagi i zabrania tej cząstki świadomości, która każdy konsument uporczywie trzyma dla siebie.
Dehumanizacja jest więc deformacją rzeczywistości. Ogólną niechęcią do form żywych (procesy digitalizacji, technicyzacji, konsumeryzmu) poprzez metaforyzację rzeczywistości i odrealnianie (nadawanie strukturom żywym technicznych cech). Jest procesem wyzbywania się naiwnych struktur obrazowania rzeczywistości. To baumanowskie bycie nowoczesnym – „ciągle poza siebie, znajdować się w stanie nieprzerwanej transgresji. Niezdolność do zatrzymania się w miejscu i wytrwania w bezruchu” [3].
Na koniec cytat wyjaśniający „sztuka zmieniła swoje miejsce w hierarchii ludzkich zainteresowań i ludzkich działań. Zainteresowania te i działania można przedstawić jako system koncentrycznych kół, których promień wyznacza odległość od jądra ludzkiego życia, gdzie kłębią się największe ludzkie namiętności. Wszystkie ludzkie sprawy — materialne i duchowe — krążą po różnorodnych orbitach wokół owego pulsującego serca całego systemu”. Czegoś to nam nie przypomina?
Nowe media nie mogą być pozbawione ludzkiego patosu. W ich kręgu w końcu znajduje się człowiek ze swą niepowtarzalną egzystencją. Sprowadzanie jej do kilku ćwierknięć zakrawa o ignorancję.
Andrzej Sapkowski
„ja chcę Boga, poezji, prawdziwego niebezpieczeństwa, wolności, cnoty. Chcę grzechu.
- Inaczej mówiąc – stwierdził Mustafa Mond – domaga się pan prawa do bycia nieszczęśliwym.
- No więc dobrze – rzekł Dzikus wyzywającym tonem – domagam się prawa do bycia nieszczęśliwym. Nie mówiąc już o prawie do starzenia się, brzydnięcia i impotencji; o prawie do syfilisu i raka; o prawie do niedożywienia, do bycia zawszonym i do życia w niepewności jutra; o prawie do zapadnięcia na tyfus, do cierpienia niewysłowionego bólu wszelkiego rodzaju.
Zapadło długie milczenie…"
Rozmowa ta jest częścią dialogu, jaki rozgrywa się pod koniec Huxley’owskiej antyutopii. Dzikus, straciwszy sens i wiarę w nowy wspaniały świat domaga się starego porządku. Prosi o powrót, z przesiąkniętego ładem i przewidywalnością świata, do jeszcze pamiętanej normalności.
Do wstępu wybrałem akurat ten cytat, ponieważ gdyby przeczytać go dwóm różnym ludziom - intelektualiście opływającym w dobry humor i nienaganną pozycję społeczną oraz biedakowi ciemiężonemu przez zły los – ich do niego stosunek jakże by się różnił.
Intelektualista wzdrygałby się przed tak dalece posuniętą inżynierią społeczną, biedak na słowa Dzikusa pukałby się w czoło. Który miałby rację?
Nic się nie zmienia
Książka Huxleya prezentuje dwie skrajności. Świat bez cierpienia, w pełni uporządkowany i do granic możliwości przewidywalny oraz rzeczywistość przepełnioną bólem i niepewnością. Padół, jaki bohaterowie powieści pamiętają tylko z historii, a w jakim czytelnicy żyją na co dzień.
Autor naszkicował antyutopię, która do dziś jest podawana za przykład zgorzkniałej natury człowieka i przestrogi przed wybujałą fantazją zmian na lepsze. Wołanie Dzikusa o bycie nieszczęśliwym, o ból, o choroby i niepewność jest - i w jego, i w naszym mniemaniu - nawoływaniem o normalność. Buntem przeciw nibyszczęśliwości, ładzie czy powszechnej zdrowotności. Ale czy na pewno?
Przecież żyjemy w nowym wspaniałym świecie. Żyliśmy w nim wieki temu i żyć będziemy do końca historii. Od kiedy postawiliśmy pierwsze kroki na tej planecie dążymy do wyjałowienia z naszej egzystencji wszystkiego, co straszne i niepewne. Nasze czasy nie różnią się w tym od wieków chrystusowych, średniowiecznych, przemysłowych i huxley'owskich. To alternatywne wizje rzeczywistości, w których zmienia się tylko jedno – nasz stosunek do przyszłości. Boimy się pozbawienia nas podmiotowości, gdy tymczasem już dawno się jej wyrzekliśmy.
Niemy głos rozsądku podpowiada, że nie możemy dopuścić do spełnienia wizji społeczeństwa całkowicie zorganizowanego, lecz przecież właśnie nim jesteśmy. W przeciwnym razie nie moglibyśmy przetrwać w ewolucyjnym wyścigu o „bycie”.
Kwestia kiedy...
Wszystkimi siłami dążymy do tego, by żyło nam się lepiej. Byśmy byli młodsi, piękniejsi, sprawniejsi – intelektualnie i fizycznie. Wreszcie, w coraz mniejszym stopni wrażliwi na ból i zmiany. Różnica między światem naszym a Huxley’owskim nie jest różnicą istoty a stopnia. Wolność była, jest i będzie w stanie ciągłego zagrożenia. Popełniamy te same grzechy, które popełniali nasi przodkowie, ale i które będą popełniać nasze wnuki. Nic się nie zmieni-a.
Ksiażka Huxley’a rozpatrywana w duchu teraźniejszości jest przejaskrawiona, to prawda. Ale nie jest antyutopią. Jest po prostu mniej lub bardziej udaną przepowiednią. Proroctwem, które bez wątpienia się ziści. Pytanie tylko, w jak dalece nieprzyjmowanej na dziś wizji.
Odkąd przeczytałem „Stevea Jobsa” Waltera Isaacsona wiedziałem, że muszę dopaść „Einsteina”. Ktoś, kto w tak ludzki sposób potrafił przedstawić geniusza spod znaku Apple z pewnością musiał w równie nieprzeciętnie opisać ikonę fizyki. Jak bowiem objąć umysłowo tak dwie różne rzeczywistości, tak dwie różne osobowości, tak dwa różne demony nieszablonowości? Okazało się, że można i to w jakim stylu!
„Einstein” Isaacsona ciekawił mnie z dwóch powodów. Po pierwsze, zastanawiałem się, jak autorowi udało się przedstawić sylwetkę genialnego fizyka nie wodząc czytelnika po niezrozumiałych meandrach nauki. Z podobnym wyzwaniem, absolutnie fantastycznie zrealizowanym, spotkałem się tylko przy publikacji Billa Brysona „Krótka historia prawie wszystkiego”. Po drugie, w jaki sposób połączył dwie tak skrajne rzeczywistości, jak świat Jobsa i twórcy teorii względności.
Po przeczytaniu „Einsteina” zrozumiałem, że dwa światy wielkich wizjonerów, wcale nie były tak odległe od siebie. Tak naprawdę, Isaacson nie musiał sobie z niczym szczególnie radzić. Pisał o tym samym. O esencji bycia ciekawym, bycia buntownikiem i nietzscheańskim nadczłowiekiem. Bycia filozofem, bo zarówno Einstein, jak i Jobs tak naprawdę to filozofowie – ludzie, którzy prowadzili społeczeństwo, by te mogło lepiej zrozumieć otaczającą rzeczywistość.
Dlaczego warto poznać Einsteina?
Einstein był buntownikiem. Nienawidził status quo. Był krnąbrnym wobec autorytetów i świętości. Niezależny mentalnie, duchowo i fizycznie. Od kogokolwiek i czegokolwiek. Dobitnie dał temu wyraz w 1905 r. rewolucjonizując naukę teorią względności. Po jej narodzinach i dojrzewaniu przyszedł jednak czas „marazmu”. I to właśnie za tę drugą połowę życia jest najbardziej krytykowany, ale i jak na ironię, jest z niej najbardziej znany.
Jednym słowem, nauka „ma mu za złe”, że zmarnował swój geniusz poświęcając się teorii wszystkiego, która de facto doprowadziła go do niczego.
Kiedy biegnąc przez kolejne strony książki śledzi się losy fizyka, można faktycznie odnieść takie wrażenie. Podczas, gdy wszyscy inni naukowcy zrozumieli i zaakceptowali tezy mechaniki kwantowej – m.in. teorię nieoznaczoności, przypadkowość zjawisk – Einstein uparcie twierdził, że „Bóg nie gra w kości”. I uparcie drążył temat unifikacji. Wszystko, co robił wobec mechaniki kwantowej było wbrew jej odkryciom, więc teoretycznie można mieć mu za złe, że konsumował swój potencjał w średnio zadowalający sposób. Jednak dopiero po przeczytaniu całości książki i próbie zrozumienia umysłu Einstein,a w tej jego nieszczęsnej drugiej części życia można doszukać się sensu.
Te wszystkie lata spędzone nad ogólną teorią pola nie były oznaką starczej demencji, fiksacji czy bóg wie czego. Były dowodem tego, co Einstein zaoferował ludzkości w 1905 roku. Dowodem sprzeciwu wobec status quo, a tym statusem po 1905 roku zaczęła być mechanika kwantowa. Geniusz Einsteina polegał na tym, że to on podobnie, jak Jobs, miał licencję na zakrzywianie rzeczywistości. Nikt inny nie mógł tego robić. Stąd cała batalia przeciwko idei, że światem rządzi przypadek. Światem Einsteina nie mógł rządzić przypadek ponieważ to Einstein był przypadkiem dla Świata. Był antytezą teorii, którą stworzył w 1905 roku - bezwzględnością wobec rzeczywistości zastanej.
Kim więc był Einstein?
Człowiekiem, który „nie lubił być skrępowany i potrafił odnosić się chłodno do członków własnej rodziny. Uwielbiał jednak intelektualne towarzystwo i zawierał przyjaźnie na całe życie. Był miły dla ludzi w każdym wieku i z każdej warstwy, którzy znaleźli się w zasięgu jego wzroku. Żył dobrze ze swymi kolegami i współpracownikami. Był życzliwy w stosunku do ludzkości jako takiej. Dopóki nie obciążali go zbytnio swymi żądaniami albo emocjami, Einstein chętnie obdarzał ludzi swą przyjaźnią, a nawet uczuciem”. Jednym słowem chodzący ideał.
Einsteina stosunek do życia, ludzkości i świata jako takiego, najlepiej obrazuje zdanie, którym skwitował sprzeczkę z Philipem Frankiem. Dotyczyła ona niemożności przypisywania realności rzeczom, których nie sposób zobaczyć. Frank zarzucał Einsteinowi, że nie zgadza się z tą fundamentalną tezą mechaniki kwantowej chociaż sam kiedyś uważał podobnie. Twórca teorii względności po prostu odparł: „Być może, ale dobrych dowcipów nie należy zbyt często powtarzać”.